Kiedy przekraczałem próg niewielkiej chaty w prowincji Ghazni, nie wiedziałem jeszcze, jak silnie zapadnie
mi w pamięć tamten dzień. Gospodarz – szczupły mężczyzna w średnim wieku o twarzy pooranej zmarszczkami –
przywitał mnie z ciepłym, choć nieco nieśmiałym uśmiechem. Wewnątrz unosił się zapach gotującego się na
małej kuchence ryżu i aromatycznych przypraw, które były nieodłącznym elementem afgańskiej kuchni.
Mój rozmówca zaczął opowiadać o swojej rodzinie, o tym, jak przez lata przyzwyczajał się do życia
przerywanego kolejnymi wstrząsami konfliktu. Gdy zapytałem go, czy kiedykolwiek zastanawiał się nad
wyjazdem, odparł z prostotą, że tu jest jego dom – a dom to nie tylko mury, lecz także ziemia, wspomnienia
i ludzie wokół. W jego spojrzeniu widziałem zarówno rezygnację, jak i niewzruszone przywiązanie do korzeni.
Ta chwila nauczyła mnie, że czasem trudno zrozumieć innych ludzi, jeśli nie wejdzie się w ich świat na
tyle głęboko, by zobaczyć rzeczy z ich perspektywy. Z każdym kolejnym dniem mojej podróży coraz mocniej
docierało do mnie, jak dużą rolę w życiu Afgańczyków odgrywa gościnność i gotowość do pomocy. Nawet
mając niewiele, potrafili dzielić się tym, co mieli, często z zupełnie obcą osobą. Młode dziewczyny,
które spotykałem w okolicznych wioskach, opowiadały mi o swoich marzeniach, choć wiedziały, że droga
do ich spełnienia będzie wyboista. Wyjaśniały, jak ważna jest dla nich edukacja – mimo że nie zawsze
mają do niej swobodny dostęp. W ich opowieściach było sporo determinacji i cichej siły. Podkreślały,
że chcą aktywnie kształtować swoją przyszłość, że chciałyby widzieć swoje rodziny bezpieczne i szczęśliwe.
Właśnie te marzenia, na pozór tak zwyczajne, często okazywały się źródłem nieugiętości i nadziei.
To spotkanie z ludzkimi historiami, które kryły w sobie zarówno ból, jak i niewiarygodną odwagę,
pozostawiło we mnie ślad, którego nie da się łatwo wymazać.
Wspomnienia te nie były jednak wyłącznie zanurzeniem się w tragedii czy trudnościach. Widziałem również
chwile beztroskiej zabawy: dzieci puszczające latawce na małym placu, młodych chłopaków rozgrywających
prowizoryczny mecz piłki nożnej, a także rodzinne uroczystości, podczas których z radością wspólnie
śpiewano i tańczono. Ta mieszanka pięknych momentów z trudną codziennością sprawiła, że nie potrafiłem już
patrzeć na Afganistan wyłącznie przez pryzmat medialnych doniesień. Odkrywałem bogatą kulturę i głęboko
zakorzenione tradycje, które pozwalają ludziom przetrwać nawet w najcięższych warunkach. Wszystko to
nie tylko skłaniało do refleksji, ale też budziło we mnie ogromny szacunek i wdzięczność – za każdą rozmowę,
za każdą filiżankę słodkiej herbaty i za każde spojrzenie, w którym mimo cierpienia tliła się nadzieja.
Zrozumiałem, że czasem nawet niewielkie gesty potrafią pokazać, co jest w życiu najważniejsze: otwartość,
serdeczność i umiejętność dostrzegania w drugim człowieku kogoś więcej niż tylko przechodnia.
Rzadko kiedy w swoim życiu doświadczałem tak intensywnych wzruszeń jak w Afganistanie. Z jednej strony
można było zobaczyć ślady zniszczeń, które przez lata odciskały piętno na miastach i wsiach. Spalone domy,
drogi z licznymi wyrwami, ślady po pociskach – to wszystko przypominało o ciągłej walce, którą ludzie
tu podejmowali każdego dnia. Z drugiej strony istniała pewna nieuchwytna atmosfera wspólnoty: w malutkich
sklepikach można było zatrzymać się na chwilę rozmowy z właścicielem, który z uśmiechem oferował spróbowanie
lokalnych przekąsek. W pewnym momencie dotarłem do niewielkiego szpitala polowego, gdzie miejscowy lekarz
opowiadał mi o niedoborach leków i pomocy medycznej. Mimo tych braków, z niewiarygodnym uporem robił,
co tylko mógł, by nieść wsparcie ludziom, którzy często nie mieli innej możliwości leczenia. Patrzyłem
na pacjentów – zmęczonych, poranionych, czasem przestraszonych – a jednak wdzięcznych za każdy, nawet
najdrobniejszy gest troski. Te sceny nie były łatwe do przełknięcia, ale uświadomiły mi, że wbrew
wszelkim przeciwnościom zawsze znajdą się osoby, które postanowią pozostać i walczyć o lepsze życie
dla siebie i innych.
Głębokim przeżyciem było też poznanie pewnej kobiety imieniem Leyla, która – pomimo sporego ryzyka –
zaangażowała się w edukację dziewcząt. Zorganizowała małą, nieformalną grupę uczącą podstaw pisania,
czytania i liczenia. Działo się to w skromnym pomieszczeniu, do którego przez okno wpadało jasne,
popołudniowe słońce. Leyla tłumaczyła, że kluczem do zmiany jest właśnie wiedza. Podkreślała, że bez
edukacji młodsze pokolenia nie będą w stanie w pełni decydować o swoim losie. Jej determinacja, by
prowadzić te zajęcia, wzmagała się z każdym słowem, które wypowiadała. W tamtej chwili zobaczyłem
w niej symbol odwagi, niesionej przez zwykłych ludzi, którzy nie boją się przeciwstawić trudnej rzeczywistości.
Dziewczynki siedzące w ciasnym pokoju pełnym notatników i książek wypełniały przestrzeń niezwykłą energią.
Słychać było ich szept, powtarzający nowe słówka i proste obliczenia. One nie potrzebowały dużo, by
rozwinąć skrzydła – wystarczyło, że ktoś wierzył w ich potencjał i chciał przekazać im odrobinę wiedzy,
tak by w przyszłości mogły wybrać własną drogę. Dla mnie był to jasny dowód, że nawet w miejscach
dotkniętych wieloletnimi konfliktami, rodzi się iskra zmiany i postępu. Wspomnienie Leyli i jej uczennic
nadal pozostaje we mnie żywe, przypominając, jak wielką moc ma ludzka solidarność i pasja do nauki.
Można tu było dostrzec ciągłą walkę z przeciwnościami losu i jednoczesne przekonanie, że świat można
zmieniać na lepsze, kroczek po kroczku, zwłaszcza gdy ludzie pomagają sobie wzajemnie.
Po jakimś czasie, już po zakończeniu mojego pierwszego pobytu, miałem szansę wrócić do Afganistanu, by
zobaczyć, co się zmieniło i spotkać tych samych ludzi, o których losie tak wiele myślałem. Byłem pełen
niepokoju, bo dobrze wiedziałem, że sytuacja w kraju jest zmienna. Bałem się, że miejsca, które
pamiętałem, mogą już nie istnieć, a osoby, z którymi nawiązałem bliższe relacje, mogły zostać zmuszone
do ucieczki lub mogło im się przytrafić coś jeszcze gorszego. Na szczęście w wielu przypadkach spotkałem
znajome twarze. Uściskom i radości nie było końca, choć w głębi duszy wciąż czułem niepewność. Okazało
się, że niewielkie zmiany bywają cichą nadzieją: gdzieś odnowiono stary budynek, wprowadzono nowy program
pomocy dla lokalnej społeczności, a dzieci, które kiedyś chodziły boso, teraz biegały w butach przyniesionych
przez wolontariuszy. Nie były to rewolucje na wielką skalę, ale dla mieszkańców oznaczały sporo. Każdy
krok do przodu, nawet najmniejszy, traktowany był jak wspólny sukces.
Zawsze, gdy wracam myślami do tych wspomnień, przypominam sobie też o trudnościach i przeszkodach, których
nie da się tak łatwo pokonać. Konflikty wciąż się tliły, a nieufność pomiędzy różnymi grupami w kraju bywała
bardzo silna. Widziałem jednak, że pomimo tych problemów ludzie starali się budować przyszłość, w której
kolejne pokolenia nie będą musiały doświadczać wyłącznie przemocy i strachu. Ten niegasnący płomień
wytrwałości budził we mnie zawsze nadzieję, że warto wciąż mówić o Afganistanie, warto dzielić się historiami
i warto podejmować wysiłki, by świat zrozumiał złożoność tamtejszej sytuacji. Każde wspomnienie spaja się
w spójną opowieść o kraju, który bez wątpienia ma w sobie niezwykłą moc i piękno, choć okoliczności
historyczne często przysłaniały jego prawdziwe oblicze. Kiedy pomyślę o Afganistanie, widzę obraz
kontrastów – tradycję mieszającą się z chęcią postępu, dumę i ból, radość i cierpienie. Te wszystkie
elementy tworzą złożoną, pełną emocji mozaikę, dzięki której wspomnienia z 2010 roku wciąż we mnie żyją.
Właśnie dlatego chcę je tutaj opisać, by każdy mógł zajrzeć przez chwilę do tego odległego świata i
zrozumieć, że w ludzkich historiach zawsze znajdzie się miejsce na nadzieję i wiarę w lepsze jutro.
Mam nadzieję, że również w Tobie, drogi Czytelniku, te opowieści obudzą ciekawość i empatię, które
staną się początkiem własnych poszukiwań, rozmów czy decyzji. Afganistan to bowiem nie tylko kraj
na mapie – to pulsująca emocjami przestrzeń, w której każdy dzień pisze nowy rozdział wspomnień.
Copyright 2023 Afganistan2010.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.