Powitanie

Pierwsze wrażenia i nieoczekiwane emocje

Lądowanie w Afganistanie w 2010 roku było dla mnie prawdziwą lekcją pokory. Zanim jeszcze zdążyłem w pełni zrozumieć, co czeka mnie w ciągu kolejnych miesięcy, uderzyła mnie fala gorąca i gryzącego kurzu. Każdy oddech zdawał się wymagać znacznie większego wysiłku niż w znanej mi dotąd rzeczywistości. Pomyślałem wtedy, że właśnie wkroczyłem w całkiem inny świat – świat, w którym wszystko może zyskać diametralnie nowy wymiar. Przez głowę przemykały różne myśli: czy jestem gotów, co tak naprawdę zastanę na miejscu, jak miejscowi ludzie reagują na obcych i jak szybko będę w stanie się tu odnaleźć. Czułem jednocześnie strach i podekscytowanie, bo to, co nieznane, zawsze niesie w sobie obietnicę przygody, ale też wyzwanie, którego nie sposób zbagatelizować. Gdy tylko wysiadłem z transportu, dotarł do mnie specyficzny zapach spalonych śmieci zmieszany z wonią herbaty, którą niektórzy Afgańczycy piją niemal bez przerwy. Ta mieszanina bodźców – zapachów, widoków, dźwięków – sprawiła, że poczułem się w pewnym sensie przytłoczony. Przypomniałem sobie wówczas, jak ważne jest zachowanie otwartego umysłu i szacunku wobec lokalnych zwyczajów, nawet jeśli na początku mogą wydawać się obce. Musiałem natychmiast odrzucić zachodnie przyzwyczajenia i zacząć wchłaniać realia tego regionu. Spotkałem się z ciepłym, choć pełnym rezerwy przyjęciem. Mężczyźni, którzy pozwolili mi usiąść w cieniu starej, zniszczonej wiaty, nie odzywali się zbyt wiele, ale w ich oczach dostrzegłem ciekawość. Zrozumiałem, że najważniejsze w relacjach z nimi jest okazanie szczerości i prostoty. Nie wolno było tu przybierać żadnych masek, bo wystarczył jeden dłuższy rzut oka, by miejscowi wyczuli najmniejszą nieszczerość. Przestałem więc myśleć o tym, kim jestem w swoim świecie, a zacząłem zastanawiać się, jakim człowiekiem chcę być tutaj, w sercu nieznanego. Dopiero po chwili spostrzegłem, jak wielkie znaczenie ma umiejętność słuchania i obserwacji. Rzadko kiedy spotykałem się wcześniej z tak wyrazistymi emocjami w spojrzeniach ludzi, którzy mimo trudnych warunków życia potrafili zachować godność i okruch radości na co dzień. Ta pozorna surowość okazała się skrywać zwykłą ludzką serdeczność, której nie można było odkryć inaczej, niż podejmując wysiłek, by zrozumieć rytm tego miejsca.

Kultura, spotkania i pierwsze rozmowy

Na początku najbardziej zaskoczyła mnie codzienna rutyna ludzi, którzy od lat zmagali się z różnorodnymi zagrożeniami. W ich spojrzeniach czuło się ciężar przeszłości – konfliktów, które wielokrotnie wstrząsnęły całym krajem, sprawiając, że rzeczy tak oczywiste jak spokój i bezpieczeństwo nie były tu wcale czymś pewnym. Nieraz podczas pierwszych dni pobytu zauważyłem dzieci bawiące się na zrujnowanym dziedzińcu. Mimo że otaczały je ściany z wyrwami i ślady po kulach, one potrafiły śmiać się pełnią serca, jakby nie istniał żaden problem. Było to dla mnie ogromną lekcją, jak wielką moc ma ludzka wola, zwłaszcza dziecięca zdolność do odnajdywania szczęścia w najmniej sprzyjających okolicznościach. Rozmowy z lokalnymi mieszkańcami często zaczynały się bardzo nieśmiało. Wiele osób było przyzwyczajonych do częstych wizyt obcokrajowców, przywożących obietnice pomocy albo też próbujących narzucać własne wizje zmian. Moim celem nie było jednak naprawianie rzeczywistości. Chciałem przede wszystkim zrozumieć, co ci ludzie czują i czego pragną. Wiele kobiet, z którymi starałem się nawiązać kontakt, z początku wahało się, bo w ich kulturze publiczna rozmowa z nieznajomym mężczyzną mogła być źle postrzegana. Ale gdy tylko udowodniłem swoją wiarygodność i pokazałem, że nie mam żadnych ukrytych intencji, powoli otwierały się przede mną, opowiadając o trudach dnia codziennego, ale też o marzeniach, które w niczym nie różniły się od marzeń ludzi na całym świecie. Największe wrażenie zrobiło na mnie to, jak ważną rolę w tym społeczeństwie odgrywa wzajemna pomoc i lojalność rodzin. Wielopokoleniowe rodziny dbały o siebie w sposób, który dla przybysza z zewnątrz mógł wydawać się egzotyczny. Każdy znał dokładnie swoją rolę w domu i nie było to postrzegane jako ograniczenie. Dla nich to był naturalny sposób na przetrwanie w realiach, gdzie nic nie przychodziło łatwo, a każda najmniejsza niesprawiedliwość czy zagrożenie mogły zachwiać kruchym poczuciem normalności. Kultura afgańska, którą poznałem w 2010 roku, wywarła na mnie ogromne wrażenie także dlatego, że wiele rzeczy działo się tu za zasłoną tradycji – zwyczajne czynności, takie jak parzenie herbaty czy dzielenie się posiłkiem, miały w sobie pierwiastek dbałości o społeczność i szacunek do każdego, kto zasiadał razem do stołu. W tamtych chwilach uświadomiłem sobie, że nawet w najbardziej surowych warunkach życia ludzie potrafią zachować swoją tożsamość, a także dumę i kulturę, które pozwalają im przetrwać najtrudniejsze wyzwania.

Zmiana spojrzenia i nowe cele

Pobyt w Afganistanie uświadomił mi, jak bardzo różni się perspektywa przybysza z zewnątrz od spojrzenia kogoś, kto się w tych realiach urodził i wychował. Moje wcześniejsze wyobrażenia o tym kraju opierały się głównie na doniesieniach medialnych – reporterskich relacjach, które najczęściej koncentrowały się na przemocy i konfliktach. Oczywiście, nie brakowało w tym wszystkim prawdy, ale brakowało też drugiej strony rzeczywistości: cichych chwil radości, serdecznego kontaktu między ludźmi i prostych gestów, które sprawiają, że nawet w trudnych warunkach można poczuć namiastkę szczęścia. Zrozumiałem, że kluczem do poznania Afganistanu nie jest samo obserwowanie, lecz raczej próba przeżycia czegoś wspólnie z ludźmi, którzy tutaj żyją. Dzięki takiemu podejściu zawiązały się relacje, które trwają do dziś i zmieniły moje postrzeganie świata. Wiedziałem, że po powrocie do domu nie będę już tym samym człowiekiem. Zamierzałem opowiadać wszystkim, których spotkam, że w Afganistanie jest coś więcej niż tylko zgliszcza i smutek po wojnie – że są tu pełne życia ulice, skromne targowiska z pachnącymi przyprawami, uśmiechnięte dzieci i ludzie, którzy wbrew wszystkiemu wierzą w lepsze jutro. Choć brzmi to patetycznie, tam na miejscu nie ma w tym przesady. Kiedy każdy dzień może przynieść kolejne wyzwanie, człowiek uczy się doceniać chwile spokoju i bycia razem. Zawarłem przyjaźnie, których nie przewidziałem. Nauczyłem się paru słów w językach lokalnych i ku mojemu zdziwieniu, te drobne gesty wywoływały prawdziwą radość. Dzięki temu poznałem naprawdę niezwykłych ludzi, gotowych podzielić się ze mną miską ryżu, choć sami nie mieli wiele. Przestałem się dziwić, dlaczego tak wielu podróżników, dziennikarzy czy wolontariuszy zakochuje się w tym kraju mimo trudności. Tak, jest tu dużo problemów, ale jest też niesamowita siła i gościnność, które potrafią obudzić w człowieku pokłady empatii i wdzięczności. Właśnie dlatego ta strona internetowa – Afganistan 2010 – jest dla mnie czymś więcej niż pamiątką z podróży. To żywe wspomnienie, które pragnę przekazać dalej, żeby każdy mógł zajrzeć w głąb tego fascynującego zakątka świata, w którym wciąż tli się nadzieja, a ludzie nie przestają marzyć o normalnym, spokojnym życiu. Te emocje pozostają ze mną do dziś, przenikając każdy dzień i każąc mi postrzegać nawet codzienne obowiązki z innej perspektywy – bardziej świadomej, pokornej i wrażliwej na to, co dzieje się wokół. Mam nadzieję, że ta strona stanie się dla Ciebie inspiracją i zachętą do własnych odkryć, bez względu na to, czy wybierzesz się kiedyś do Afganistanu, czy wyruszysz zupełnie inną drogą.